(28) Warszawski Ogród Zoologiczny - ZOO

 Wczoraj awantura, bo "nie jedziemy do zoo! Ja sama nie będę robiła zadań! Bo mama będzie się zajmowała Najmłodszym a ja sama nie zrobię zadań! Pójdziemy jak najstarsi wrócą!" i te pe. i te de. Standard. Rybka w ataku furii. To taka pirania jakie w ZOO dziś widzieliśmy. 



Ale do ZOO w końcu pojechaliśmy i było super. Idealna pogoda - nie za ciepło, nie za zimno. A mimo iż to środek tygodnia to bardzo dużo osób (chociaż pewnie w weekend jest ich więcej). 

Zadania poszły nam dosyć sprawnie. Nawet mimo tego iż zamknięta była Hala Wolnych Lotów, w której były zadania (ze względu na okres lęgowy). 

Taka nowość,że pierwszy raz latem nie było wody u hipciów w basenie zewnętrznym. Za to 2 panie sprzątały ... hipopotamie kupy. O fuuuj.

Musieliśmy też trochę posiedziecieć przy żyrafach. Bo żyrafa fafafafa. 

Robaki - brrr okropne.

Lew krył się za krzakami (wygrzewał się na słońcu, ale ukryty przed gapiami).

Rybki były interesujące pod każdym względem. Tym to fascynacja totalna.

Niedźwiedzia nie widzieliśmy.

Goryle i szympansy budziły respekt i trochę lęk.

Konie odnaleźliśmy i tajne hasło.

Pingwiny chowały się w drugim końcu wybiegu.

W słoniarni było standardowo: "o fuj ale śmierdzi !"

Zrobiliśmy w zoo tak dużo kilometrów,że gdyby nie przyjechał po nas pod zoo tata,to nie wiemy czy nasze małe nóżki (zwłaszcza Przedostatniego) doszłyby do domu.

A tak to standardowo była jeszcze grana zapiekanka pod zoo (co by nabrać siły na powrót). Mamę użądliła osa w brodę. Faktycznie nie miała gdzie.

No i generalnie dzień okazał się udany.








Komentarze