Wczoraj awantura, bo "nie jedziemy do zoo! Ja sama nie będę robiła zadań! Bo mama będzie się zajmowała Najmłodszym a ja sama nie zrobię zadań! Pójdziemy jak najstarsi wrócą!" i te pe. i te de. Standard. Rybka w ataku furii. To taka pirania jakie w ZOO dziś widzieliśmy.
Ale do ZOO w końcu pojechaliśmy i było super. Idealna pogoda - nie za ciepło, nie za zimno. A mimo iż to środek tygodnia to bardzo dużo osób (chociaż pewnie w weekend jest ich więcej).
Zadania poszły nam dosyć sprawnie. Nawet mimo tego iż zamknięta była Hala Wolnych Lotów, w której były zadania (ze względu na okres lęgowy).
Taka nowość,że pierwszy raz latem nie było wody u hipciów w basenie zewnętrznym. Za to 2 panie sprzątały ... hipopotamie kupy. O fuuuj.
Musieliśmy też trochę posiedziecieć przy żyrafach. Bo żyrafa fafafafa.
Robaki - brrr okropne.
Lew krył się za krzakami (wygrzewał się na słońcu, ale ukryty przed gapiami).
Rybki były interesujące pod każdym względem. Tym to fascynacja totalna.
Niedźwiedzia nie widzieliśmy.
Goryle i szympansy budziły respekt i trochę lęk.
Konie odnaleźliśmy i tajne hasło.
Pingwiny chowały się w drugim końcu wybiegu.
W słoniarni było standardowo: "o fuj ale śmierdzi !"
Zrobiliśmy w zoo tak dużo kilometrów,że gdyby nie przyjechał po nas pod zoo tata,to nie wiemy czy nasze małe nóżki (zwłaszcza Przedostatniego) doszłyby do domu.
A tak to standardowo była jeszcze grana zapiekanka pod zoo (co by nabrać siły na powrót). Mamę użądliła osa w brodę. Faktycznie nie miała gdzie.
No i generalnie dzień okazał się udany.
Komentarze
Prześlij komentarz