Dziś po sąsiedzku, udaliśmy się do "dziadzi" Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Nasz najmłodszy muzealnik za każdym razem widząc posąg, popiersie lub zdjęcie mówił "dziadzi". Coś w tym jest, bo przecież Legioniści mówili na niego Dziadek.
Na wystawie było lodowato. Polecamy w upalne dni zabierać z sobą coś z długim rękawem, bo zwiedzanie zajmuje dość sporo czasu i szybko odczuwa się zimno.
Audioprzewodniki 2 z 3 działały nawet w miarę sprawnie. Trzeci przeszedł w tryb wakacyjny i niezbyt chciał współpracować. Ale mimo wszystko warto przejść ścieżkę rodzinną bo w przystępny sposób dla małego odbiorcy pokazywana jest historia Józefa Piłsudskiego.
Zrobiliśmy zadania i zaopatrzyliśmy się w pieczątki za co otrzymaliśmy przy wyjściu drobne nagrody.
Generalnie szybko udało się zrobić warszawiakowe zadania. Ale małego rozpaczliwe "bu bu" (czyli na dwór, na dwór ) sprawiło, że mieliśmy utrudnione warunki. No bo co tu dużo mówić - przez to, że muzeum jest pod ziemią, jest dosyć ciemno, ciemne ściany itp. to jest tam dość ponuro co by nie powiedzieć,że mrocznie. A małe dzieci niekoniecznie lubią taką atmosferę.
Kolejna przygoda za nami.
PS
Mamy nadzieję, że znalazł się właściciel smutnego misia, którego uratowaliśmy spod kół samochodów na ulicy Piłsudskiego
Komentarze
Prześlij komentarz